To wiedzą już wszyscy – to nie będzie sprint, ale maraton. Tak będzie wyglądać pomoc, jaka potrzebna jest naszym sąsiadom uciekającym przed rosyjskimi bombami. Bo fala uchodźców, przerażonych wojną tysięcy ludzi ruszyła i ten strumień nadal płynie i to głównie do Polski.
Pierwszy przystanek – przejście na polskiej granicy. A tam w wielu miejscach brakuje już wszystkiego – wolontariuszy, tłumaczy, lekarzy, miejsc noclegowych, pomocy rzeczowej. Nadal, mimo że tyle minęło czasu od ataku Rosji na Ukrainę, w Polsce nie ma rozwiązań systemowych, pomocy organizowanej przez państwo. Dlatego na granicach, dworcach, noclegowniach – są głównie organizacje charytatywne, stowarzyszenia, zwykli ludzie, którzy chcą pomóc. I pomagają, jak tylko mogą.
Lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego od początku wspierają uchodźców. Są na granicach. Całe transporty niezbędnej pomocy medycznej jadą do bombardowanych miast w Ukrainie. Kupili także karetkę medyczną, którą sfinansowała Federacja PZ ze zbiórki pieniędzy.
– W Dorohusku nie słabnie fala potrzebujących. Dopiero od kilku dni pojawiły się tam karetki systemowe. Do tej pory byliśmy tu sami. A przez całą dobę mamy co robić. Jak podjechał autokar, od razu trafili do nas pacjenci – z udarem, częstoskurczemm– mówi Joanna Zabielska-Cieciuch, ekspert PZ.
Medycy z Porozumienia Zielonogórskiego od pierwszych dni wojny są na granicy. Pojechali, by pomagać potrzebującym razem z ratownikami i ochotnikami z Fundacji Podlascy Aniołowie.
Uchodźcy trafiają do punktów pomocy na granicach nie tylko wyziębieni, z odmrożeniami. Często z niewydolnością krążeniową czy bardzo wysokim poziomem cukru we krwi, bo od wielu dni, odkąd uciekają, nie biorą leków. Prawie codziennie lekarze odbierają porody i ratują wyziębione dzieci. Na granicy potrzebny był namiot, żeby zorganizować punkt medyczny. W ciągu 24 godzin zorganizowano … kontener, a w nim punkt dla mam z dziećmi, przewijaki, leżanki, koce, które dostaje każde zaopatrzone, wyziębione dziecko na dalszą drogę po Polsce. Jest tu wszystko, co potrzebne niemowlakom, ich mamom i małym dzieciom. Tak organizują pomoc wolontariusze z Podlasia.
Lubelszczyzna, strefa przygraniczna. Tu też wielu potrzebujących, wychłodzonych. Trafiają na 2-3 noce i jadą dalej.
– Są wychłodzeni, nie mają podstawowych leków, więc dostają je u nas. Mamy też nagłe przypadki – niepełnosprawne dziecko połknęło kilka tabletek leków uspokajających. Było nerwowo, ale okazało się, że to preparat ziołowy z melisą. Przydaje nam się znajomość cyrylicy – mówi Małgorzata Stokowska, ekspert PZ, lekarka rodzinna.
Uchodźcy, którzy jadą w głąb kraju, trafiają do lekarzy rodzinnych. Plakaty informują, że udzielana jest im bezpłatna, wszechstronna pomoc.
Agata Sławin, ekspert PZ, lekarz rodzinny we Wrocławiu niemal codziennie przyjmuje kilku ukraińskich pacjentów, same kobiety i dzieci. Podobna sytuacja jest na Podkarpaciu i na Mazowszu. Największym problemem są dzieci, które trafiają do lekarzy z infekcjami. Wiele z nich – jak deklarują – nigdy nie była szczepiona.
– Kupiliśmy książeczki zdrowia, zakładamy je niemowlętom, bo nie mają żadnej dokumentacji medycznej. Przed nami długa i ciężka droga – dodaje Joanna Zabielska-Cieciuch.