Każdego dnia ukraińscy pacjenci zgłaszają się po pomoc do lekarzy POZ. Znacznie więcej jest ich we wschodnich województwach Polski. Lekarze udzielają im porad, zbierają wywiad lekarski, wystawiają recepty, a w wielu przypadkach nawet te leki wykupują, bo obywatelom Ukrainy nie przysługują jeszcze – mimo hucznych zapowiedzi rządu – leki refundowane.
A skoro nie przysługuje refundacja to niektóre wystawione na receptę leki – pozostają na papierze. Wielu uchodźców nie ma pieniędzy na kupienie leków.
– Nierefundowane leki są nieraz bardzo drogie. Leki na cukrzycę, astmatyczne – kosztują na tyle dużo, że od razu wiemy, że nie będą przez uchodźców wykupione. Pomagamy my albo rodziny, u których się zatrzymali – mówi Joanna Zabielska-Cieciuch, wiceprezes Podlaskiego Związku Lekarzy Pracodawców Porozumienie Zielonogórskie.
Jak relacjonują lekarze zrzeszeni w Porozumieniu Zielonogórskim najczęstszymi pacjentami są dzieci. Matki przychodzą z nimi, bo są przeziębione, mają gorączkę, katar, czasem problemy żołądkowe. Lekarze dobrze wiedzą, że na jednej wizycie raczej się nie skończy.
W pobliskim Augustowie, w ośrodku dla uchodźców, jest 280 osób. Wielu z chorobami przewlekłymi. Większość – bez żadnych dokumentów. Na szczęście na ogół to nic poważnego. W każdym regionie jest inaczej.
Na Warmię i Mazury dotarło wielu naprawdę ciężko chorych pacjentów.
– Wśród uchodźców są pacjenci onkologiczni, osoby po przeszczepach narządów, pacjenci psychiatryczni. Większość bez dokumentacji medycznej. W Kętrzynie lekarka przyjęła w przychodni pacjentkę po operacji brzusznej. Kobieta poinformowała, że “lekarze wszystko usunęli” oraz że miała mieć kolejną wizytę i dalsze leczenie– po prostu dramat – mówi Anna Osowska, prezes Warmińsko-Mazurskiego Związku Lekarzy Pracodawców Porozumienie Zielonogórskie.
Do niej w Sępopolu trafił pacjent leczony od 8 lat z powodu depresji i napadów paniki. Lęk zaostrzył się, ma koszmary, bał się zamknąć oczy, bo wciąż widział spadające na auta bomby, dokumentacja niestety została w domu. Pacjent na szczęście był zorientowany, co do swojej sytuacji zdrowotnej, mimo to postawienie diagnozy, ustalenie polskich odpowiedników przyjmowanych leków zabrało ponad 40 minut.
W Olsztynie zgłosił się pacjent po przeszczepie nerek, bez leków. Lekarka próbowała ustalić, czy wykupił wypisane przez nią leki, niestety nie wykupił.
Inne problemy mają pacjenci zakwalifikowani w Ukrainie do przeszczepów wątroby, nerek. Byli leczeni, czekali w kolejce do przeszczepu, nie zabrali jednak dokumentacji medycznej, ale są zdeterminowani i chcą kontynuacji leczenia w Polsce.
Kolejny region Polski – Lubelszczyzna. Tu jest strefa przejściowa. Nie ma wielu uchodźców na dłużej.
– Czekamy na kolejną falę, tym razem z okolic Lwowa. Ale codziennie mamy chorych z chorobami przewlekłymi m.in. nadciśnieniem i cukrzycą – mówi Małgorzata Stokowska-Wojda, Lubelski Związek Lekarzy Rodzinnych-Pracodawców. Wprawdzie przekazaliśmy glukometry potrzebującym, ale paski pacjenci muszą sobie kupić sami. Często także koszt wykupu leków to duże obciążenie uchodźców i rodzin, które je przyjęły. Dlatego z pomocą przychodzą lokalne stowarzyszenia, które za pozyskane wsparcie finansowe od darczyńców wykupują uchodźcom recepty.
Im dalej na zachód Polski tym wydaje się, że jest spokojniej.
– Każdego dnia mam 2-3 pacjentów. Ostatnio zgłosiła się do mnie młoda mama z niemowlakiem i chęcią zaszczepienia dziecka na wszystko co jest przewidziane w kalendarzu szczepień – mówi Agata Sławin, wiceprezes Dolnośląskiego Związku Lekarzy Rodzinnych – Pracodawców. Najczęściej rodzice nie mają dokumentacji medycznej, książeczki szczepień. Gorzej, gdy bez takich dokumentów trafia do mnie mama z nastolatkiem, którego chce zaszczepić, tylko my nadal nie znamy szczegółów, na co już został zaszczepiony – dodaje lekarka.
W wielu miejscach w Polsce lekarze PZ sami zakładają dzieciom książeczki zdrowia i zaczynają szczepić, ale nadal precyzyjnych wytycznych brak.